Shalini - 2010-04-28 13:48:17

Tym razem nie chodzi o zakazaną miłość, tańce egzotyczne ani sari. Wielkie gwiazdy Bollywood stworzyły wzruszający film o porozumieniu i tolerancji w epoce globalizacji.
To film bez tradycyjnych strojów i ceremonii. Pokazuje nowoczesnych Hindusów.
Szczęśliwe małżeństwo hinduski i muzułmanina przełamuje tabu.


„Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą” – mówi główny bohater filmu w scenie kontroli osobistej na amerykańskim lotnisku. Stoi w bieliźnie, czeka, aż celnik skończy go obszukiwać. Posłusznie otwiera usta i pozwala sprawdzić, czy nie ukrył niczego w dziąsłach. W jego dokumentach celnicy znajdują niebieską plakietkę informującą, że cierpi na syndrom Aspergera, odmianę autyzmu. Ale to nie budzi ich współczucia. Pozostają nieufni i cyniczni, bo kilka miesięcy temu runęły wieże WTC, a kłopotliwy pasażer nazywa się Rizvan Khan. Nazwisko zdradza, że jest muzułmaninem.

Poznajemy go, gdy odbywa podróż – jedzie na spotkanie z amerykańskim prezydentem. Przemierza Stany Zjednoczone wierząc, że uda mu się dotrzeć do przywódcy podczas jednego z oficjalnych przemówień. Ma mu do powiedzenia tylko jedno: nie każdy muzułmanin to terrorysta. Determinacja, z jaką realizuje swój plan, wydaje się naiwna, ale jest też przejawem szlachetności i szczerości bohatera. Rizvan robi to, w co wierzy, a swym uporem przypomina inną filmową postać – Forresta Gumpa.

Nakręcona przez Hindusów opowieść o pacyfistycznej misji muzułmanina nie jest realistycznym dramatem, ale uwspółcześnioną baśnią. Znajdujemy się w Bollywood, a tu obowiązują inne prawa: melodramatyzm, wielkie idee i romantyczne gesty są w cenie. Mimo że akcja filmu rozgrywa się w USA na przełomie 2007 i 2008 roku, fabuła pozostaje metaforą. Bohaterowie zostali narysowani grubą kreską i celowo przejaskrawieni – pełnią symboliczne role. Główny bohater uosabia dobro i prawdę. Autyzm, na który cierpi, jest jednocześnie darem, wzbogaca go o szczególne zdolności. Choć Rizvan wielu rzeczy nie może wytłumaczyć, boi się tłumów i obcych miejsc, nie potrafi też kłamać ani tolerować nieprawdy. Mówi, co myśli. Dzięki temu obnaża niekonsekwencję, złe intencje i hipokryzję otaczających go ludzi, ale też popada w tarapaty. Jego tolerancyjne poglądy nie podobają się islamskim radykałom, a podróż śladami prezydenta wzbudza podejrzenia policji. Zostaje posądzony o terroryzm i aresztowany, jest przesłuchiwany bez opieki prawnej. Jednak dzięki wysiłkom dziennikarzy i organizacji pozarządowych może liczyć na uczciwy proces i uniewinnienie. Oglądamy triumf uczciwości i zaufania nad uprzedzeniami i paranoją strachu ogarniającą USA i świat po 11 września 2001 r. Uwolnienie Khana jest też symbolicznym zwycięstwem amerykańskiej demokracji, która w finale stanęła po stronie prawdy. Rizvanowi udaje się spotkać z prezydentem, wzorowanym na postaci Baracka Obamy. W szczęśliwym zakończeniu daje o sobie znać autentyczny sentyment i nadzieja, jaką Hindusi żywią wobec USA. Wielu z nich liczy, że wybór Afroamerykanina na najwyższy urząd w Stanach poprawi los żyjących tam indyjskich imigrantów.

Nowoczesność zamiast tańca

„Nazywam się Khan” jest nietypowym połączeniem bollywoodzkiego melodramatu ze stylistyką i dynamiką kina amerykańskiego. To w wykonaniu indyjskich filmowców nowość, dowód, że starają się naśladować światowe wzorce. Pozostają jednak wierni regule masala movies, których nazwa pochodzi od mieszanki przypraw. Na ekranie przeplatają się konwencje, powstaje wielobarwna mozaika. „Nazywam się Khan” pomieścił m.in. wątek romantyczny, treści społeczne, narrację rodem z filmu drogi, a nawet elementy kina sensacyjnego. Zniknęły jednak typowe dla bollywoodzkich produkcji tańce i teledyskowe wstawki (muzyka pełni przede wszystkim rolę ilustracyjną), nie ma też scenograficznego bogactwa ani przepychu. Część zdjęć powstała w Indiach, większość jednak nakręcono w USA, przede wszystkim w Kalifornii. Reżyser starał się wykorzystać naturalne plenery. Tylko do nakręcenia scen w meczecie konieczne było wybudowanie specjalnego planu, bo nie udało się uzyskać zgody na filmowanie w oryginalnej budowli. To spora zmiana – większość bollywoodzkich przebojów dotychczas powstawała w słynnych, pracujących niemal bez przerwy, studiach pod Bombajem.
http://img94.imageshack.us/img94/5450/1038ly1.jpg

Twórcy „Nazywam się Khan” starali się jednak wyważyć proporcje i nowatorskie zabiegi połączyć z elementami, do których przyzwyczaili swych najwierniejszych widzów. Film zachował „bollywoodzki kręgosłup”, bez którego byłby jedynie kopią zachodnich trendów. Pozostała więc bajkowa konwencja, wątek walki dobra ze złem i tematyka miłosna. Zgodnie z indyjską tradycją fabuła została podzielona na dwie części. W pierwszej oglądamy m.in. dzieciństwo Rizvana, dorastającego w rodzinie w Indiach, a także pełen uroku i dowcipu wątek romantyczny. Miłość rozkwita, gdy dorosły już Rizvan przenosi się do USA. Poznają się z Mandirą przypadkiem, zakochują mimo trudnych doświadczeń, wreszcie pobierają na przekór społecznemu tabu: on wierzy w Allaha, ona jest hinduską, na dodatek rozwódką samotnie wychowującą syna. Trudno o większe nagromadzenie przeciwności losu, ale w

Bollywood liczy się wyłącznie miłość, która potrafi je pokonać. Dzięki oddaniu i poświęceniu bohaterowie budują rodzinne szczęście. W drugiej części scenariusza zostaje ono zburzone przez siły zła – konflikty etniczne i terroryzm. Dzięki dramatycznym okolicznościom triumf dobra zyskuje spektakularny wymiar. Rizvan, zanim zakończy swą podróż, zdąży odbudować zniszczone przez huragan miasto Georgia, uratować wielu ludzi i zyskać sympatię całego kraju. Przed oblicze prezydenta dotrze już jako bohater narodowy. Happy end wyciska łzy i zmusza do uśmiechu. Najważniejsze się nie zmieniło: kino według Hindusów to wciąż czarująca fantazja, w której pojedynczy człowiek może naprawić świat.

Pokojowe przesłanie

Jednak „Nazywam się Khan” jest także przejawem nowych ambicji i próbą pokazania, że Hindusi mają światu do zaoferowania coś więcej niż imponujące ceremonie, rytuały i stroje. Tym razem starają się przekazać lekcję porozumienia i akceptacji, bo właśnie na tych fundamentach zbudowali najliczniejszą demokrację świata. Indie są religijno-etniczną mozaiką złożoną z 1,2 miliarda ludzi, tolerancja to warunek jej istnienia. Kraj doświadczył krwawych konfliktów na tle religijnym, często pada ofiarą zamachów terrorystycznych. Jego mieszkańcy i filmowcy przekonali się w praktyce, jak ważne jest pokojowe współżycie. Na świecie różnice religijne zyskują na znaczeniu, coraz więcej ludzi uczy się współżycia z przedstawicielami innych wyznań i ras, a Indie – jako rosnąca potęga ekonomiczna i polityczna – chcą zabrać głos w tej globalnej dyskusji. Robią to rękami swych najlepszych filmowców.

Film ma trzy wielkie gwiazdy: reżysera Karana Johara oraz aktorski duet Shah Rukh Khana i pięknej Kajol. Trójka artystów osiągnęła w Bollywood niemal wszystko – pracują nad najbardziej prestiżowymi produkcjami, cieszą się uwielbieniem i zaufaniem milionów widzów. Nieprzypadkowo właśnie oni zdecydowali się stworzyć film, który rewolucjonizuje konwencje przyjęte w Bombaju. Być może ich eksperyment sprawi, że indyjskie kino komercyjne będzie częściej się zajmować problemami wojny i pokoju, społecznego wykluczenia, konfliktów religijnych, chorób. Czyli tym, od czego dotychczas stroniło.

żródło: http://www.rp.pl/

www.anime-center.pun.pl www.bezplatne.pun.pl www.weloverpg.pun.pl www.rootband.pun.pl www.poke-serwis.pun.pl